• Bezczas…

    Czasami zarzucam sobie lenistwo… Czasem nawet wściekam się na siebie, gdy odczuwam niepokonalną niechęć do zrobienia czegokolwiek… Zazwyczaj ten bezczas przydarza mi się w zimie, kiedy wszystko pokryte białymi kołdrami śniegu, śpi sobie smacznie, aż obudzi je wiosenny podmuch wietrzyka… Bywają jednak takie dni, nawet na wiosnę, w lecie, gdy słońce nie jest w stanie zmotywować mnie do działania. Za ten stan beształam się w myślach… Zmuszałam się, by wykrzesać z siebie resztki jakiejś chęci, aktywności… Ale już tego nie robię… Zrozumiałam bowiem, co się działo w takie dni. To nie lenistwo, nie apatia. To było zapuszczanie korzeni! Korzeni sięgających głębiej w duszy i sercu. Korzeni, które pragną dotrzeć do…

  • Żywioł…

    Pamiętam słowa mojej cioci, które powtarzała mi jak mantrę, gdy uczyłam się pływać: „Wody nie należy się bać, ale trzeba mieć przed nią respekt.” Przez ostatni tydzień czułam ogromny respekt… Wystarczył tydzień opadów, a spokojne dotychczas rzeki i strumienie zamieniły się w rwące i niebezpieczne masy wody, zmiatające wszystko, co spotkają na swojej drodze… Miejsce, w którym dzisiaj stoję, wczoraj było zalane… Huk przewalających się potężnych fal, spływających z gór przypomina huk wodospadu. Ten dźwięk nie pozwala myśleć o niczym innym, tylko o potędze natury. Człowiekowi się wydaje, że może nad nią zapanować, że natura będzie mu niewolniczo służyć. Ale gdy wpatruję się w te pieniące się odmęty i słyszę…

  • Zaskoczenie.

    Przez okno mojej sypialni sączył się zbyt jasny blask jak na tę godzinę. Nawet w maju o tak wczesnej porze było szarawo. Wprawdzie było zimno, jak nigdy, ale żeby? Odsuwając z ciekawością zasłony zobaczyłam to, co tylko snuło się sennie przez moje myśli… Śnieg! Śnieg w maju! Tego już dawno nie było. Ostatni raz chyba 21 lat temu… Buzia sama zaczęła mi się uśmiechać, choć wiedziałam, że prawdopodobnie 99,9% mieszkańców psioczy pod nosem, wygraża niebu pięściami i pomstuje na ten biały puch. A mi ten śnieg sprawił wielką radość, bo uświadomił mi po raz kolejny, że nie mam (i żaden człowiek nie ma) kontroli ani władzy nad naturą. Że natura…

  • Diamenty z nieba.

    Zimny ten maj. Takiego zimna w maju nie pamiętam… I pada deszcz. Pierwszy intensywniejszy deszcz tej wiosny… Ziemia chłonie wodę jak gąbka, do ostatniej kropli. Susza na ziemi, susza w duszy… Nic nie kwitnie, zieleń jeszcze nie wybuchła swoim świeżym blaskiem. Dusza także czeka z utęsknieniem na mobilizujący do życia deszcz. I nareszcie spadły te diamenty z nieba. Choć jeszcze zimne, przypominające o chłodzie zimowego bezruchu, to jednak niosące nadzieję, że wszystko teraz ożyje. Że ożyję i ja. Ocknę się z zimowego snu. Więc witam ten upragniony deszcz przyjmując na siebie jak największą ilość diamencików życia, spaceruję, skaczę po kałużach, jeszcze nieśmiało tańczę w deszczu… I czuję, że już jest…

  • Czas do stracenia.

    Dookoła ciągle słyszę: „Nie ma czasu do stracenia”, a moja dusza mówi mi: „Masz czas do stracenia”. Nie na nicnierobienie, ale na odżywianie serca, duszy, ducha… Świat pędzi zdyszany ku niewiadomej, choć w przypuszczeniach marnej, przyszłości… A ja czuję, że muszę się zatrzymać, bo uschnę. Moja dusza umrze z głodu, jeśli nie nakarmię jej pięknem, pokojem, ciszą, zachwytem… Więc wysiadam z tego ekspresowego pociągu, z którego życie widać przez szybę, migające przed oczami, bezbarwne, bezkształtne, bezzapachowe. Chcę karmić oczy, dotykać, czuć, słyszeć… BYĆ! Ja mam czas, a nie on mnie…