-
Dzika Kobieta
To wszystko jest jak proces… Widzę całe swoje życie jak ścieżkę… Drogę do wnętrza siebie. Była to najdłuższa droga… I nadal biegnie, nadal nią zmierzam… Choć czasem nie rozumiałam głazów, o które się potykałam, przez które upadałam, To teraz już wiem, że dzięki nim jestem właśnie taka, że miałam być w tym miejscu w życiu, tak ukształtowana, a nie inaczej. Osoby, wydarzenia, spotkania, książki otwierały po kawałku moją duszę, bym wreszcie odkryła w sobie Dziką Kobietę, Nieujarzmioną jak morze, Nie do końca dającą się odkryć, ubrać w słowa, Nieokiełznaną Tajemnicę dla samej siebie, Nieoswojoną pierwotną siłę. Głupi zmywalny tatuaż rozognił zaciętą dyskusję, a mnie uświadomił smutną prawdę: w miażdżącej większości…
-
(Nad)Wrażliwość (?)
Słyszę to często… Jesteś nadwrażliwa, przewrażliwiona, nieobiektywna, rozchwiana emocjonalnie! Tylko dlatego, że widzę świat inaczej, bardziej, głębiej, mocniej… Bo wzrusza mnie to, czego inni niewzruszenie nie dostrzegają… Od kiedy jednak unikalna wrażliwość jest wadą? Od kiedy stała się zarzutem, przed którym trzeba się bronić? I dlaczego wszyscy mędrcy tego świata obwieszczają, że mam się zmienić, dostosować do oziębłości? Jakim prawem mam zmienić, zniszczyć coś, co dostałam od Boga? Bo niewrażliwy świat tak mówi? A ja wybieram wrażliwość! Codziennie! Chcę czuć! Chcę pielęgnować uważność! Chcę mieć serce z ciała, żywe, delikatne, bijące! Serce z kamienia to martwe serce. A ja chcę żyć!!! „Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi, za waszą czułość w nieczułości…
-
Choroba…
Tak się kończy ciężka praca ponad siły… Tak się kończy półtora miesiąca złego spania… Tak się kończy półtora miesiąca harówki od rana do północy, codziennie… To musiało się tak skończyć… Moje ciało powiedziało: „Dość!” Nie, wykrzyczało mi to dosadnie, tak, że zwaliło mnie z nóg… Dosłownie. Tyle razy szeptało, że już nie może, że nie ma siły, że boli… A ja ogłuchłam i nie słyszałam nic. Przepraszam Cię, moje drogie ciało, że nie słyszałam Twoich cichych próśb, by zwolnić; że traktowałam Cię jak niewolnika i służącego; że bez przerwy przekraczałam Twoje granice wytrzymałości; że o Ciebie nie dbałam; że zaślepiona swoimi widzimisię eksploatowałam Cię ponad miarę… I przepraszam Ciebie, Dobry…
-
Znalazłam…
Po całym miesiącu i połowie następnego udało mi się dopiero wyrwać z czterech ścian… Już dawno nie byłam tak spragniona wędrówki, bezczasu, ciszy, spokoju… Gdybym jeszcze trochę zwlekała, chyba skończyłoby się szaleństwem. Mój mózg i psychika nie wytrzymałyby tego. A dusza udusiłaby się w cywilizacyjnych oparach. Za dużo, zbyt intensywnie, za długo, za ciasno… Przez miesiąc moje myśli odbijały się echem od tych samych czterech ścian, kiedy one potrzebują lecieć z wiatrem między pagórkami, delikatnie muskać pola trawy, kołysać łany dojrzewającego zboża, czuć nieograniczoną przestrzeń… Tylko wtedy nie rozsadzają mi głowy. I udało się! Pokonałam strach i lęk, od walki z którymi już się odzwyczaiłam. Uciszyłam je jednym zdaniem: „Muszę!…