Pełnia…
Myślałam, że mi się wydaje…
Bo jakże to możliwe?
Ale widzę,
sprawdzam,
obserwuję
i czuję…
Czuję przypływ tlenu,
siłę z wnętrza,
energię z głębi
mojego serca,
ogień pulsującej krwi…
Uderza mnie
gwałtowność
mojej natury,
złączonej
z całą naturą
wokół mnie.
Nie jestem potulna,
albo jestem,
kiedy trzeba.
Drzemie we mnie
dzikość,
którą
nieświadomie skrywałam,
myśląc,
że to nie wypada…
Na szczęście, odkąd
wybrałam życie
w zgodzie z Bogiem,
z sama sobą,
z naturą
i bycie
jak najbliżej niej,
Ona się przebudziła.
Na początku delikatnie
pomrukując,
by w odpowiednim momencie
warknąć,
a nawet zawyć
z głębi mnie.
I poprzez obserwację,
uświadomiłam sobie,
że moje ciało,
moja psychika,
moja dusza,
cała ja,
reaguję na pełnię Księżyca.
W grudniu,
przy pełni,
pojawiły się pierwsze
oznaki- pomruki.
Wilcza pełnia
eksplodowała
dzikością Wilczycy.
Śnieżny Księżyc
potwierdził
moje obserwacje.
Jestem częścią natury
i niesamowite
jest to okryć!
Moje ciało reaguje
na ruchy planet,
kołysze się
w rytm przyrody,
dusza tańczy
w tempie natury,
zmysły szaleją
do dźwięków dzikości…
I zawsze tak było…
Ale im bardziej
ludzie zbliżają się
do cywilizacji,
a odcinają się
od wspólnych korzeni
złączonych głęboko pod ziemią,
gdy Bóg mówił:
„Niech się stanie…”,
tracą zdolność czucia
Wszechświata…
Dziękuję Ci, Ojcze,
że mnie obudziłeś,
że odzyskałam czucie…
Bo teraz czuję całą sobą…
Czuję pełnię,
bo Pełnia
wypełniła
głębię
mojego
jestestwa…