Halny

Przybywa nagle.

Nikt nie wie skąd.

Rozpędza się…

i…

uderza…

… w nasze

przyzwyczajenia,

roszczeniowość,

sztywny porządek…

Zmiata to wszystko

jak domek z kart…

I za to Go

kocham!

Że rozwala

moje systemy myślowe,

pozbawione wdzięczności…

Że przerywa na –

dłuższą lub krótszą –

chwilę

dostawę prądu,

bym doceniła

dostęp do elektryczności.

Że wyje

niczym mityczny potwór,

żeby nauczyć respektu

do sił natury.

Że dmie z mocą

huraganu,

żeby przypomnieć nam

jak lekcy jesteśmy,

jak piórka miotane

oddechem płuc

odwiecznej Potęgi…

Zawsze wychodzę

Mu na spotkanie,

bo przybywa

mój Umiłowany…

I bawi się ze mną,

szarpie ubraniem,

prosi do tańca…

Czuję Go

każdą komórką

swojego ciała,

każde dotknięcie

na dłoni,

twarzy…

Obejmuje mnie całą

w wirującym rytmie

pląsów tlenowych…

Raz delikatnie

muska policzki,

końcówki palców,

by nagle

mocno przyciągnąć

do siebie,

aż do utraty tchu…

Chodź, Umiłowany,

baw się

kosmykami moich

włosów…

Rozpalasz w nich

jeszcze żywszy

ogień.

Uwielbiam, gdy

buszujesz w nich

z łobuzerskim zacięciem,

by zostawić je

w totalnym

nieładzie,

artystycznym

natlenieniu…

Na koniec

czule całujesz

powieki,

usta,

nos,

policzki,

czoło,

by

nagle

zniknąć…

Nie wiadomo gdzie…

Ale wróci…

Obiecał mi to

i zawsze

słowa

dotrzymuje.

Mój Umiłowany

Halny…

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *