Oto nadchodzi…
Wczoraj zazdrościłam
górom,
że białe
od śniegu.
Mogłam nacieszyć się
nim
tylko po
wcześniejszym wysiłku
wdrapania się
wyżej.
Zasypiałam z myślą
i modlitwą
jednocześnie:
„A gdyby tak nauka
czuwania
i
uważności
Anno Domini
2020
rozpoczęła się
od opadu
pierwszego w dolinie
białego puchu?”
Marzyłam o nim,
śniłam…
Choć noc
była krótka,
a dzień
miał się zacząć
w środku ciemności,
na wpół śpiąco,
to miałam
nadzieję…
I zostałam wysłuchana!
Środek nocy,
jakim jest dla mnie
szósta rano,
rozbłysnął
w moim sercu
skrzącymi się
diamentami
zmrożonej wody.
Dziecięca radość
oddaliła sen,
który musiał
ustąpić
miejsca entuzjazmowi,
podekscytowaniu
na nowe,
które nadchodzi…
Cały rok
dwóch dwudziestek
zdziwaczał do reszty,
dlaczego nie miałoby być
podobnie
z Adwentem?
Powzięłam plan, by
udziwnić go
jeszcze bardziej…
I tak,
z utartych schematów adwentowych
pozostała jedynie
godzina wstawania-
dobra na lenistwo.
A reszta?
Co takiego robię?
Otóż,
tracę czas!
Tracę czas
dla Boga,
tracę czas, by
lepiej Go poznać,
jaki Jest,
co powiedział…
Przeżuwam Jego Słowa,
jak się
analizuje dogłębnie
każdy wyraz
z listu Ukochanego…
Po tym rozmawiam
z Nim,
żeby upewnić się
czy dobrze się zrozumieliśmy.
Jedni medytują
po wschodniemu,
uprawiają jogę.
Ja też medytuję…
Jego,
każdy rys
Jego twarzy,
każde Jego słowo,
każdy gest
i emocje…
Ćwiczę swoją
uważność
na poruszenia
serca.
Notuję najważniejsze.
Taka medytacja
również pochodzi
ze wschodu.
A dodatkowo
uprawiam gimnastykę
i rozciągam ciało,
umysł
i serce
w Jego obecności.
Na koniec,
jak już się
zmęczę,
leniuchuję przy Nim,
z kubkiem gorącej,
aromatycznej,
zielonej herbaty
z pigwą
i gapię się
w okno,
na spadające
z nieba
płatki śniegu.
Kto powiedział,
że nie wypada
zaprosić Boga
na herbatę,
albo jeszcze lepiej,
gorącą czekoladę?
Kto powiedział,
że nie można
przy Nim ćwiczyć?
Kto powiedział,
że Adwent musi być
taki sam co roku,
a jedyna
ważna
i obowiązująca
forma,
to ta
kościółkowo-pobożno-liturgiczna?
A zwykłej,
szarej
codzienności,
to Bóg się brzydzi
i do niej
nie przychodzi?
Nie wierzę
w takiego Boga.
Mój Bóg
JEST, KTÓRY JEST,
wszędzie,
zawsze.
Jezus JEST
przy piciu herbaty;
gimnastyce,
kiedy próbuję zrobić
mostek
i nie potrafię się
złożyć z powrotem;
JEST, kiedy
biorę prysznic
i wieszam pranie.
Bo nie ma czasu,
w którym by Go
nie było,
bo „w Nim żyjemy,
poruszamy się
i jesteśmy.”
I kto powiedział,
że Adwent
to drugi
Wielki Post-
czas umartwień i wyrzeczeń?
Dlaczego by w Adwencie
nie zacząć praktykować
miłości samego siebie?
Jeśli nie będę
kochać siebie,
nie będę
potrafiła kochać
innych,
bo nie mogę
dać drugiemu tego,
czego sama nie mam
w sobie.
By dać,
trzeba
mieć…
Dlaczego nie zacząć
odżywiać się lepiej?
Zrobić dla siebie
coś miłego, przyjemnego?
Zadbać o swój sen?
Dlaczego w Adwencie
nie miałoby się
nauczyć
empatii
do samego siebie,
swojego ciała,
umysłu,
uczuć?
Bo ludzie
nazwali to egoizmem?
Ciekawe tylko,
co odpowiedzą Bogu,
gdy zada im kiedyś pytanie:
„Dlaczego tak znęcałeś się
nad swoim ciałem,
które było prezentem
ode mnie?
Dlaczego tak bardzo
cisnąłeś sam siebie,
stawiałeś sobie wymagania
ponad siły?
Dlaczego nie odpoczywałeś?
Dlaczego nie byłeś
dla siebie dobry, cierpliwy, współczujący?”
Tak naprawdę
Adwent nie ma być
listą postanowień,
zadań,
dzięki którym
lepiej się przygotujemy…
Na przyjście Jezusa?
Kiedy On już
JEST,
BYŁ
i BĘDZIE!
Skoro tak,
to Adwent lepiej, żeby był
nauką rozpoznawania
Jego obecności
w zwykłej codzienności:
w kanapce zjedzonej
w pośpiechu po drodze
do pracy,
w bólu kręgosłupa
od wożenia drewna,
w piciu
ulubionej herbaty,
w odpoczynku
przy ciekawej książce,
w chwili, kiedy czuję gniew
i najchętniej nawtykałabym
wszystkim dookoła…
ON JEST
w tych wszystkich
niedostrzeganych,
odrzucanych jako nieważne,
nieświęte,
niegodne Boga,
sprawach
składających się na
nasze życie,
bo
ON JEST ŻYCIEM
i chce być w
życiu.
Życie przyzywa życie.
„Głębia przyzywa głębię.”
Najlepsze jest to,
że nic nie muszę
szczególnego
robić,
żeby GO
spotkać, bo
ON już JEST
z nami-
Emmanuel-
Bóg JEST z nami
i NIE JEST
nagrodą dla
grzecznych dzieci.
Zatem: „Jezu!
Chodź na dół!
Obiad stygnie!”
A przed nami
jeszcze wiele
herbat,
śniadań, obiadów,
deserów, podwieczorków, kolacji,
wycieczek, ćwiczeń, rozmów, śmiechu i łez.
Przed nami
całe mnóstwo
bycia RAZEM…
2 komentarze
Paweł
Niezwykłe słowa… Więc myślę…
Żeby dobrze przeżyć życie, potrzebuję przeżuć Słowo…
Wolne życie rodzi się z wolności i choć często wyraża się zewnętrznym spowolnieniem, sprawia wewnętrzny ruch (poruszenie – wzruszenie) i duchowe przyspieszenie…
Pięknie piszesz o prostej codzienności z Emmanuelem…
Dziękuję…
Kasia
Lb6,24-26