-
Wspomnienia operowe…
Październik, oprócz smutnych wydarzeń, przyniósł także przepiękną, klasyczną Polską Jesień. Słońce grało swoje najwspanialsze złote uwertury, wprawiając cały świat w rdzawo-czerwone melancholijne melodie, a wiatr dyrygował nimi w swoim rytmie powiewów. Nic dziwnego, że moje operowe wzruszenie zaczęło się jeszcze w drodze do opery właściwej. Krajobraz to zastygła muzyka Stwórcy. Poruszona do głębi ariami Pani Jesieni odwiedziłam dwa razy Operę Śląską. Dlaczego akurat opera? Bo czasem mam ogromną potrzebę wyrwać się ze zwykłego świata i zanurzyć się w świecie klasycznej elegancji i piękna. Bo czasem mam potrzebę bliższego kontaktu z kulturą wysoką, by się zwyczajnie „odchamić”, strząsnąć z siebie zwyczajny szary żywot, z jego przyziemnymi sprawami, dać odpocząć głowie. Bo…
-
Jesienna nowość życia…
W tym roku przyszła inaczej… Trochę za szybko, trochę zbyt szaro, trochę zbyt smutno… Przyszła ze zmęczeniem… cierpieniem… śmiercią… Przyszła jednak też z jakąś dziwną nowością życia… Może dlatego, że jej nie przegapiłam i zdążyłam ją uchwycić… Zdążyłam uchwycić długie, powłóczyste spojrzenia słońca mrugającego przez liście, mieniące się całą paletą ognistych barw… Zdążyłam uchwycić szafirowe niebo, kontrastujące z rudością ziemi… Uchwyciłam, że Jesień, to moja ulubiona pora roku, ognista jak ja, niby przygotowująca świat do zimowego snu, a jednak tak dynamiczna, żywa, tyle się w niej dzieje… Uchwyciłam pierwsze przymrozki, pierwsze szronowe pocałunki Zimy… I mglisty spektakl różnic temperatur… Ulotny taniec na tafli jeziora… Efemeryczny balet światła, cienia, wody… Tak…