Wspomnienia operowe…
Październik,
oprócz smutnych wydarzeń,
przyniósł także
przepiękną,
klasyczną
Polską Jesień.
Słońce grało
swoje najwspanialsze
złote uwertury,
wprawiając cały świat
w rdzawo-czerwone
melancholijne melodie,
a wiatr dyrygował nimi
w swoim rytmie
powiewów.
Nic dziwnego,
że moje operowe wzruszenie
zaczęło się jeszcze w drodze
do opery właściwej.
Krajobraz
to
zastygła muzyka
Stwórcy.
Poruszona do głębi
ariami Pani Jesieni
odwiedziłam
dwa razy
Operę Śląską.
Dlaczego akurat
opera?
Bo czasem mam ogromną
potrzebę
wyrwać się
ze zwykłego świata
i zanurzyć się
w świecie klasycznej
elegancji
i piękna.
Bo czasem mam
potrzebę
bliższego kontaktu
z kulturą wysoką,
by się zwyczajnie
„odchamić”,
strząsnąć z siebie
zwyczajny szary żywot,
z jego
przyziemnymi sprawami,
dać odpocząć
głowie.
Bo mam potrzebę
od czasu do czasu
założyć coś
z filmowego świata –
długą suknię
wieczorową
(zwłaszcza, gdy się ją własnoręcznie uszyje)
i nałożyć pełny
makijaż.
Po prostu
zadać szyku,
stylu,
elegancji.
Dać się
pociągnąć temu pięknu,
które wybrzmiewa
od setek lat
w gmachach
operowych.
Klasyczne piękno
ma tę tajemniczą
moc
wyciągania z ludzi
wszystkiego, co w nich
najlepsze,
najzacniejsze,
najszlachetniejsze,
najjaśniejsze,
najbardziej eleganckie.
Bo mam potrzebę
doświadczyć
muzyki i śpiewu
na żywo,
są one
nie do podrobienia.
Bo mam potrzebę
dać się przeszyć
wysokim C,
wyciskającym
łzy
wzruszenia.
Wzruszenia przy dźwiękach
„Carmen”…