O maju, który nie był taki straszny…
Po kwietniowym wypadku
w górach
myślałam, że
wszystko przepadło,
że wszystko się
skończyło…
Wszystkie marzenia,
plany,
cele…
Ale wiosny
nie da się
powstrzymać.
Życie wzejdzie
nawet tam,
gdzie to nie jest
możliwe.
I przyszła…
Eksplodowała życiem!
A codzienne wizyty
w gabinecie rehabilitacyjnym
były okazją,
by obserwować…
by obserwować,
jak świat
budzi się
do życia…
Świat,
który jeszcze niedawno
był uśpiony…
Każdego dnia
coraz więcej
zieleni,
bieli,
żółci…
Świeże pąki,
listki…
Czy żałowałam, że
nie mogę być
bardziej mobilna?
Że nie mogę
ruszyć w góry?
I tak, i nie…
Gdyby nie wypadek
i przymus zwolnienia tempa życia,
praca tak by mnie
pochłonęła,
że nie zauważyłabym
przechodzącej wiosny…
Wszystko działo się
bardzo szybko…
Drzewa kwitły
jedynie
przez tydzień…
Dlatego dziękuję,
że zdążyłam,
że nie przegapiłam…
Przez tę szybkość
nie zdążyłam jedynie
zrobić syropu
z mniszka lekarskiego.
Ale nic to,
odbiję sobie przy
czarnym bzie.
Paleta kolorów
w maju
przyprawia mnie
zawsze o
zawrót głowy…
Codziennie wiosna
eksploduje
nowością,
tak jakby wszystkie
eksplozje życia i zieleni
działy się
w nocy…
A rano,
człowiek otwiera
okno
i widzi
nie ten świat…
Wreszcie nadchodzi też
upragnione ciepło…
Można pozbyć się
zimowych ubrań.
Niech ogrzewają teraz
szafę.
Na wiosnę
nawet deszcz
jest chyba koloru
zielonego,
bo za każdym razem,
gdy deszcz mija,
wszystko jest
jeszcze bardziej
zielone…
Wszystko skrzy się
życiem…
I choć
od czasu do czasu
grad przypomina
o zimie,
to po „zimnych ogrodnikach”
można było w tym roku
odetchnąć z ulgą…
Już w tamtym roku
marzyłam,
by do pracy jeździć
rowerem
w stylu retro…
Holenderska rama,
koszyk na kierownicy.
W tym roku
marzenie zrealizowałam,
ale wypadek z kolanem
sprawił,
że pełną realizację
musiałam odłożyć
na bliżej nieokreśloną
przyszłość…
Na szczęście
rower okazał się
równie dobrą
rehabilitacją,
więc nie mogę się
już doczekać,
kiedy zrobię
pierwsze kilometry.
Po powrocie do pracy
nie obyło się bez
służbowych wycieczek.
Na szczęście dla mnie,
były to wycieczki
w góry.
Na szczyt, na który
mogłam wyjechać
kolejką,
bez obciążania kolana.
Pomogło mi to
odbudować nadzieję,
że szybko powrócę
na górski szlak
i odpowiem
na zew,
którym góry
przywołują mnie
co dzień.
I kolejna wycieczka,
służbowa,
tym razem za granicę.
Do Koszyc
w Słowacji.
Wyjazd na
spektakl operowy.
W Bardejowie
trafiliśmy na festyn,
dzięki czemu
mogłam spróbować
swoich sił
w łucznictwie.
Muszę przyznać,
że w takiej sukni,
to jeszcze
nie strzelałam z łuku.
Marzenie z dzieciństwa,
by pobawić się
w prawdziwego Robina Hooda,
zrealizowałam!
(* Dziękuję @Papu Kurt’as – Bardejov za okazję do realizacji marzenia 🙂 )
Koszyce –
przepiękne miasto,
tak piękne i klimatyczne,
jak je zapamiętałam
sprzed pandemii,
a może nawet
bardziej.
Atmosfera porównywalna
do Lwowa.
Fontanna tryskająca wodą
w rytm muzyki,
gra promieni słońca
i cieni,
to wszystko ma w sobie
coś
magicznego,
kojącego,
pięknego…
Mała rzecz,
a cieszy
moje wewnętrzne
dziecko.
TO BYŁ DOBRY MAJ!
https://www.youtube.com/watch?v=l3sbisWo_EU