Sierpień, czyli zmian ciąg dalszy…

Nie spodziewałam się,

że sierpień przyniesie

jeszcze więcej

zmian…

W sierpniu

wszystkie zmiany

się zmaterializowały…

Zaczęły być

rzeczywistością…

Ale po kolei…

Poszłam za ciosem,

po lipcowej

zmianie fryzury,

i wygoliłam głowę

także z drugiej strony.

1 sierpnia,

o godzinie „W”

zostałam mianowana

Rzecznikiem Prasowym

Oddziału „Beskid” PTTK

w Nowym Sączu.

Była nominacja,

były kwiaty…

Kompletnie się tego

nie spodziewałam…

I nareszcie też

zaczęły się góry!

Po kwietniowej kontuzji

długo zbierałam się

na odwagę,

by powrócić

na górski szlak.

Miały być

Sudety

i szczyty do

Korony Gór Polski.

Ostatecznie jednak

zdecydowałam,

że jeszcze na to

za wcześnie.

Wybrałam

znacznie bliższy

Beskid Wyspowy.

Po raz pierwszy

nie żałuję

zmiany planów,

że mnie gdzieś

nie ma.

Cieszę się z

TU i TERAZ!

Jedno mogę stwierdzić

na pewno:

kontuzja całkowicie

zrujnowała moją

kondycję fizyczną.

Na szczęście

sierpniowe niebo

i cała przyroda

nie zawiodły

w swoim pięknie.

Pochwalę się,

bo jestem z siebie

bardzo dumna,

że w pięć pierwszych

dni sierpnia

wychodziłam

kolejne dziesięć szczytów

do Korony Beskidu Wyspowego

i mam już

połowę

na swoim koncie.

Zostało jeszcze

dwadzieścia 😉

W czasie wędrówek

doświadczyłam także

gwałtowności

i

zmienności

natury.

Zawsze odczuwam wtedy

tremendum et fascinans.

Po kilkudziesięciu minutach

świeciło słońce,

bez śladu gradu…

W sierpniu

po raz pierwszy

w tym roku

widziałam

tęczę.

I to nawet

podwójną.

Nareszcie też poczułam

wenę, by posprzątać

swój samochód.

Kiedy nie narzuca się

tego

jako obowiązku,

to sprzątanie samochodu

jest bardzo przyjemnym

zajęciem,

który mogę nazwać

mindfullnes.

A po wędrówkach,

sprzątaniu,

zmęczona, ale

usatysfakcjonowana,

mogę położyć się

do spania,

relaksując się wcześniej

książką…

Sierpień to też

moje

URODZINY!

W tym roku

spełniam swoje

marzenie z dzieciństwa

o przejściu parku linowego.

Zatem kierunek: Rytro

i ABlandia.

Przezornie wybrałam

najniższą trasę dla dorosłych

(6-7 metrów nad ziemią)

i dobrze,

bo nogi

trzęsły mi się,

jak galareta.

Przed pierwszą

tyrolką,

stałam z dobre 10 minut

ze strachu,

ale po pokonaniu go,

zaszalałam

i poszłam jeszcze

na Big Swing.

W końcu

raz się żyje!

Choć głupio byłoby

zginąć w dniu urodzin.

Swój krzyk

zapamiętam

do końca życia.

Historyczny dla mnie okrzyk,

ale uczucie wprost

nie do opisania!

Radość

w najczystszej postaci.

Co tu dużo mówić?

Poczułam życie w sobie!.

Było to urodzinowe,

moje ulubione,

sushi,

prezenty

od innych

i ode mnie

dla mnie,

a francuska komedia

była zwieńczeniem

fantastycznych urodzin,

kiedy przez cały

uśmiech

nie schodził

z mojej twarzy.

W połowie sierpnia

wyczułam

ledwie dostrzegalną

różnicę w powietrzu.

To były

pierwsze oznaki

jesieni:

pierwszy chłodniejszy

wiatr,

pierwszy zapach

ognisk,

wilgoci

w powietrzu…

Trudno to opisać,

ale cieszę się,

że uchwyciłam

ten moment

swoimi zmysłami.

Obserwowanie chmur

okazało się być

fascynującym

i relaksującym

zajęciem.

Kiedy tylko

mogłam,

gapiłam się

w niebo.

Na nocnym firmamencie

pełnia superksiężyca

nie pozwoliła

oglądać

urodzinowych Perseidów,

ale był równie

piękna.

Oczywiście przez

cały sierpień

udało mi się dostrzec

kilka „spadających gwiazd”,

ale akurat nie w moje

urodziny.

Cała przyroda

mówi już o

jesieni…

Śliwki

mówią o

zbiorach,

a wyhodowane warzywa

cieszą oczy i

kubki smakowe.

Cukinie szepcze

o pośpiechu

z robieniem zapasów

na zimę…

Dużo pracy,

ale też dużo

satysfakcji…

Szkoda, że dopiero

pod koniec

sierpnia

poczułam

wakacyjny nastrój…

Bo przecież zaraz

trzeba będzie

wracać z urlopu,

ale zanim, to…

Powrót do czasów

studenckich.

W Tarnowie wspomnienia

ożywają.

Dobry dzień

okazał się być

równie dobry

wieczorem,

gdy mogłam obserwować

na niebie

jednocześnie

burzę i

sierpniowe gwiazdy.

Jeszcze tylko zapiski

do dziennika

i trochę odstresowania

przy obrazie

malowanym po numerach.

Dbanie o siebie,

to także

dobre jedzenie,

dlatego na śniadanko

wleci

dość nietypowa owsianka,

z której energii

starcza na dłuuuugie

godziny montowania

filmików,

potem czytanie książek

i wieczorne spacery.

Choć poziom rzeki

jest zatrważająco niski,

to staram się

nie zamartwiać

i ćwiczyć uważność

na rowerze.

Przerwany suszą

remont łazienki

(o którym będzie

osobny materiał)

pozwolił na

nadrobienie montażu filmików,

zwyczajowe sprzątanie

i znowu montaż.

A najlepsze

na ostatnie letnie

upały,

są domowe lody.

Wystarczy:

czekolada,

trochę cukru,

kąpiel wodna,

dojrzałe i zmrożone

banany

i mocny blender.

I do zamrażarki

na parę godzin.

Susza i brak wody

w studni

uświadomiły mi

po raz kolejny, jakim

błogosławieństwem i przywilejem

jest czysta woda

pitna

w kranie.

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *