
Story 5: Remontowy wrzesień cz.1- czyli kobieta też umie!
Dopiero pod koniec
sierpnia
zebrałam się
mentalnie
i rozpoczęłam
remont…
Teraz żałuję,
że nie zrobiłam tego
wcześniej…
Ale jest jak jest.
Dlatego
akceptuję to
i robię, co mogę,
by wreszcie
remont
zakończyć…
Dopiero wtedy
mentalnie
nastawiłam się
na bajzel…
No to zaczynamy!
Zachciało mi się
remontu,
to niech będzie!
Miałam już dość
wmawiania mi,
że kobieta może
zrobić remont
tylko wtedy,
gdy pomoże jej
w tym
mężczyzna.
„Bo ja się nie znam”,
„bo jestem
za słaba”…
Jak gdyby kobieta
była za głupia (?!),
żeby ogarnąć
budowlane tematy?!
Miałam też dość
czekania
na pomoc
ze strony mężczyzn,
którzy wyznaczali
terminy dla moich marzeń
według swoich kryteriów…
Nie moich…
Więc wzięłam się za to
sama.
Zaplanowałam,
obliczyłam,
wymierzyłam…
Przeglądnęłam Internet,
czytając chyba ponad
500 artykułów
o budowlance…
I nie,
nie uważam się
za eksperta
w tej dziedzinie…
Ale na pewno też
nie jestem w niej
zielona…
Już nie…
A poza tym,
skąd mam wiedzieć,
że nie potrafię
przeprowadzić remontu,
skoro nigdy tego
nie robiłam?
Najlepiej chyba
przekonać się o tym
na własnej skórze,
po prostu spróbować
i dać sobie prawo
do błędów…
Niestety,
nie jest u nas w Polsce
rozpowszechnione
prawo do błędów…
Raczej perfekcjonizm
i lęk przed porażką
królują nad Wisłą
w najlepsze…
Najśmieszniejsze jest to,
że najwięcej zrobiłam
w cztery ostatnie
dni sierpnia.
Montuję ten film
w listopadzie (sic!),
bo praca w szkole
nie pozwala mi
dokończyć remontu.
Więc cztery
intensywne dni
przyniosły więcej
efektów,
niż trzy miesiące
do listopada…
Najgorsze było
zdecydowanie
przygotowanie całej łazienki,
czyszczenie,
wynoszenie mebli,
kosmetyków,
mycie…
I przeorganizowanie pracy,
kiedy okazało się, że
kolejność prac,
jaką sobie założyłam,
może okazać się
podwójnie pracochłonna
i czasochłonna,
trzeba będzie robić
dwa razy
te same rzeczy…
Więc musiałam
wykazać się elastycznością
w planie działania.
Zdecydowanie najgorszą
czynnością
było
czyszczenie osadu z kamienia
z wody…
Prawdziwa udręka
dla mięśni…
Na szczęście
remont
nie przeszkodził mi w tym,
by obserwować świat,
jak się zmienia,
jak nadchodzi jesień…
Tylu nowych rzeczy
nauczyłam się
dzięki temu remontowi,
na przykład
jak zdziera się silikon,
że są do tego
specjalne ułatwiające
preparaty…
Ale najwięcej dowiedziałam się
o sobie:
ile tak naprawdę
potrafię zrobić,
że potrafię znaleźć rozwiązanie
trudnych sytuacji,
że sobie poradzę,
że ogarnę tematy,
z którymi nie miałam
wcześniej styczności,
bo dlaczego mam
nie ogarnąć?;
że remont,
to nie jest czarna magia
i tylko wybrańcy
(czyt. mężczyźni)
mają kompetencje do tego,
by ją zgłębić;
że jestem wytrwała,
że potrafię znieść
ogromne zmęczenie fizyczne;
że jara mnie robienie
nowych rzeczy,
próbowanie;
że wcale nie jestem
atechniczna,
jak się wmawia
dziewczynkom
od dzieciństwa;
że mam w sobie
bardzo dużo
wpojonego mi lęku
przed wychodzeniem poza
swoją dziedzinę,
przed wchodzeniem
w dziedziny „męskie”
(choć dla mnie
podział na
męskie i żeńskie dziedziny
nie istnieje),
ale też, że mam w sobie
dużo więcej odwagi
do pokonywania tych
lęków.
Niby tylko remont,
a ile samoświadomości
potrafił mi przynieść…
Najbardziej umęczyłam się
odkręcaniem umywalki 😉
Nie mogąc liczyć na
pomoc,
postanowiłam
sama ją odkręcić.
Obejrzałam około 10 filmików
jak się to robi
i zabrałam się do pracy.
I choć kosztowało mnie to
maksymalną ilość siły,
to satysfakcja
była jeszcze większa!
Chyba jeszcze nigdy
nie trzęsły mi się tak
ręce i nogi…
Pod względem fizycznym
było to najtrudniejsze doświadczenie…
Ale, gdy je przeszłam,
to poczułam w sobie
tak wielką MOC!
Taką sprawczość!
Już dawno się tak
nie czułam…
Doszłam też do wniosku,
że, owszem, dam sobie radę
z odkręceniem umywalki,
jednak dużo łatwiej,
prościej,
szybciej,
byłoby mieć dodatkowe
dwie ręce
do pomocy.
Ale czy wszystko
musi być
szybko i łatwo?
Czy wtedy
miałabym tak wielką satysfakcję,
że potrafię?
Teraz już ją mam,
więc o pomoc będę
prosić częściej
i odpowiednie osoby,
bo wiem, że
potrafię,
że to nie jest
zbyt skomplikowane,
by kobieta nie mogła
tego ogarnąć,
jak twierdzą
niektórzy mężczyźni.
Myślałam, że
cały remont pójdzie mi
trochę szybciej,
ale niestety.
Mit o weekendowych remontach
legł w gruzach,
gdy za remont bierze się
tylko jedna osoba,
bez wsparcia kilkuosobowej
ekipy budowlanej.
Nie wiem czy
wszyscy przeprowadzający remont tak mają,
ale miałam wrażenie,
że wszystko szło
jak po grudzie…
Przeszkoda za przeszkodą…
Wszystko było okupione
tak wielkim zmęczeniem…
Chęć spania osiągnęła
maksimum…
Wszystko mnie bolało,
nawet najmniejsze mięśnie
w śródręczu…
To jest niesamowite,
że można być
tak zmęczonym…
Niesamowite,
ciało ludzkie
potrafi tyle znieść…
Przymusowa akcja
oszczędzania wody
z powodu wyschniętej studni
dwa razy przerywała remont.
Ale może tak miało być,
bo wszystko dobrze
wyschło:
kleje, grunty, preparaty.
I ja zdążyłam nabrać sił,
odpocząć,
przemyśleć,
przeliczyć jeszcze raz…
Zdzieranie silikonu,
czyszczenia,
nakładanie gruntu
okazały się być
tak odstresowującymi zajęciami,
że chętnie robiłabym to
non stop.
Przy tych czynnościach
interesuje Cię
tylko to,
by położyć równą warstwę
i nic więcej…
Jakaż to była ulga
i odskocznia
od pracy stale wśród ludzi…
Miałam tez poczucie,
które później zostało
potwierdzone, że
uruchamia się
w mózgu
tak nieprzeliczona ilość
nowych połączeń,
że podejrzewam,
iż mój mózg dosłownie
rozbłyskiwał impulsami
z każdą nową informacją,
jak coś zrobić.
I to tylko dlatego, że
wykraczasz poza
swoją dziedzinę…
Próbujesz czegoś
nowego…
Wpadka z otworami na krzywki
pod baterię umywalkową
uświadomiła mi,
jak wielkie postępy
zrobiłam w psychoterapii.
Dawniej
za taki błąd
beształabym się równo,
a dzisiaj
po prostu znalazłam
rozwiązanie…
I błąd naprawiłam…
Bez besztania się,
bez mówienia sobie
„Po co się za to zabierałam,
skoro nie umiem?!”,
że „zniszczyłam panele”…
I nie pozwoliłam też,
by inni tak do mnie
mówili,
krytykując,
wyśmiewając,
wytykając jedynie błędy,
a nie zauważając,
jak wiele zrobiłam
sama…
Cieszę się ogromnie,
że remont
nie zobojętnił mnie
do reszty
na cuda natury,
na małe uśmiechy
słońca,
okoliczności,
przyrody…
Korzystałam ile mogłam
z ostatnich ciepłych
dni,
jeżdżąc wszędzie
na rowerze, by
nałapać w skórę
jak najwięcej lata i ciepła…
Zanim przyjdzie jesień,
która pomimo, że
piękna, to jednak
zimna…
A mam wrażenie,
że przez kontuzję
nie zdążyłam się
nacieszyć
wiosennym i letnim ciepłem…
I zaczął się
temperaturowo jesienny deszcz,
choć kalendarzowo jeszcze
letni,
zwiastujący coraz
chłodniejsze dni.
Wreszcie przestałam
bać się o studnię.
Nie wiedziałam wtedy,
że wraz z deszczem
przyjdzie
potężny kryzys…
Okazało się,
jeden trigger
nadal pozostaje mocny
i odpala we mnie
stary system reagowania,
który uruchamia
destrukcję w moim sercu…
To była najtrudniejsza noc,
ale malowanie płytek
rzeczywiście pomogło mi
wrócić do
stabilnego stanu…
Nie chciałam w to wierzyć,
ale przekonałam się,
że odwrócenie
uwagi i myśli
pomaga się pozbierać,
wrócić do równowagi,
z której poziomu
można spokojnie
radzić sobie z problemami…
Koniec części pierwszej…

