Story 8: Intensywnie złoty październik cz.2.

Praca wymusiła na mnie

zostanie

człowiekiem poranka.

I w sumie dobrze,

bo zawsze o tym marzyłam,

by wstawać przed świtem

i oglądać cuda natury…

A w tym roku

było co oglądać:

mgła,

pierwszy przymrozek,

złote liście na drzewach…

i ta tajemniczość…

i ulotność chwili…

Rano powietrzne mleko,

a po południu

zachwycająca przejrzystość…

i kolory, które po prostu

przyprawiają

o zawrót głowy…

Zauważyłam, że

im intensywniej robiło się w pracy,

tym bardziej moje ciało

instynktownie

wypychało mnie

na spacery…

na terapeutyczne sesje

szurania nogami w liściach…

Wszystko po to,

by zakorzeniać się

jak najczęściej

w obecnej chwili.

Ludzkie ciało naprawdę wie,

co robi.

Nie mogłam nie skorzystać

z okazji, by nałapać

pod skórę

promieni słonecznych…

Tak, żeby witaminy D3

wystarczyło

na całą zimę.

Widok opadających z drzew liści,

całych dywanów brązu, złota,

zieleni, żółci i czerwieni

sprawił, że poczułam się

znowu jak dziecko…

…ale w tym dobrym znaczeniu.

Powróciły dobre wspomnienia…

Ale też nutka nostalgii…

…że czasy szkolne

były już tak dawno

i kiedy to zleciało?

Jednak długo nad tym

nie myślałam.

Po prostu

nie mogłam oderwać wzroku

od tych kolorów…

Powrót do dzieciństwa!

Przeszłam drogę,

którą pokonywałam codziennie

ze szkoły do domu

i z domu do szkoły…

I zawsze szłam

przez park…

Dzięki temu spacerowi

poczułam się znowu jak dziecko

i pomyślałam sobie, że

z wiekiem

robimy się coraz bardziej

poważni

i nie umiemy

cieszyć się z małych rzeczy,

na przykład

z szurania butami w liściach…

ze spadających żołędzi z drzew, kasztanów…

O mało co

nie dostałam

kasztanem w głowę,

ale to było super zabawne!

Przypomniałam sobie czas dzieciństwa…

Nawet nie umiem tego opisać,

jak dobre jest to uczucie…

Taki błogi spokój…

Myślę, że tylko dzięki tym spacerem

przetrwałam

bardzo intensywne chwile w pracy.

One

uratowały mnie

przed przeciążeniem.

Natura to po prostu

moje zasoby…

…moje bogactwo…

Bez niej

nie chciałoby mi się żyć…

…albo byłaby to zwykła

wegetacja

bez ekscytacji,

bez radości,

bez zachwytu…

Niesamowity październik!

Bo już nie pamiętam

takiego października,

żeby trzeba było chować się do cienia,

by było chłodniej!

Ostatni taki październik był

przed pandemią…

Pamiętam, bo pojechaliśmy

do opery w Koszycach

25 października 2019

i było 25 stopni!

Więc mogłyśmy ubrać

sukienki na ramiączkach,

panowie koszule,

żadnych płaszczy czy kurtek!

Na razie tegoroczny październik

chyba chce nadrobić rekord.

 

Remont stanął…

Jednak trudno jest

pogodzić

pracę z remontem.

(Zwłaszcza jeśli przeprowadza się go

samemu.)

Ale powoli, powoli,

małymi krokami…

To jest niesamowite w naturze,

że możesz przychodzić

w te same miejsca codziennie,

a one codziennie

są inne…

Codziennie coś się

zmienia w naturze.

I codziennie

może cię coś

zachwycać.

Wystarczy, że słońce zupełnie inaczej

świeci przez liście…

Natura doskonale wie,

jak przemijać

w sposób piękny.

Chcę się od niej tego nauczyć.

Póki co, przyroda jest moją

nauczycielką medytacji…

Zaczęłam liczyć październik

porankami

i każdy był

inny…

Ale wszystkie tak samo

piękne…

Polowałam też na mgłę,

ale długo kazała mi na siebie

czekać…

Z każdym tygodniem

w koronach drzew

zostawało coraz mniej

liści…

Powiększyły się za to

leśne dywany…

Coraz mniej,

a zarazem coraz więcej…

…więcej mogłoby być tylko

czasu

na to, co naprawdę

kocham robić…

Ale stale się uczę,

by ten czas tworzyć,

by nie spychać

swoich marzeń i tego, co kocham

na dalszy plan…

Bo to jestem ja!

To jest moja natura!

Kim będę,

jeśli przestanę robić to,

co kocham?

Czy to jeszcze będzie życie?

Tegoroczny październik naprawdę

rozpieszczał temperaturą.

Oby tylko nie była to zapowiedź

mokrej błotnistej zimy…

Na kolejnym złotym

spacerze

zbierałam siły

na zabieg chirurgiczny…

Pierwszy taki w moim życiu…

Musiałam więc iść

na terapię do lasu…

…by uspokoić rozgonione myśli…

…by przestać snuć czarne scenariusze…

…by mocno uchwycić się życia…

I nadszedł ten dzień…

Poranek mroźny, ciemny, ale z przepięknym

wschodem słońca,

a ja dzięki leśnej terapii

na tyle byłam spokojna,

że jeszcze przed samym gabinetem

filmowałam wschód słońca,

który rozlał się na niebie

różową wstęgą…

I pomimo bólu

potrafiłam cieszyć się

pięknem jesieni…

Bo miałam bardzo mocne poczucie,

że o siebie zadbałam…

i że ten zabieg

również był formą

dbania o siebie

z miłości…

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *