Pocovidowa Łysica
Myśl o niej
przyszła
nagle
,
niespodziewanie
i idealnie czasowo…
Chciałam zakończyć nią
ubiegłoroczne zdobywanie
wschodnich szczytów
do Korony Gór Polski,
by na wiosnę 2022 roku
zająć się zachodnią częścią.
Plany „pokrzyżował” mi
koronawirus,
uziemiając mnie
na prawie miesiąc.
Skoro nie mogła być
ostatnia
(a może nie chciała),
to stała się
pierwszą…
Pierwszą górą
zdobytą przeze mnie
w nowym 2022 roku.
Łysica,
bo o niej mowa,
nie tylko była
pierwszą,
ale również była
najlżejszą,
najprzyjemniejszą
i zaskakującą
górą
do wdrapania się.
Przed wyjazdem
bałam się
czy dobrze robię,
czy mój organizm
podoła
po covidzie,
czy warto jechać
w tak długą trasę,
by iść tylko godzinę
na szczyt?
Bałam się,
że w Górach Świętokrzyskich
nie będzie śniegu,
że powitają mnie
szarością,
ciemnością,
błotem.
Na szczęście
rzadko kiedy
obawy
mają potwierdzenie
w rzeczywistości.
Łysica zaprosiła mnie
do śnieżnego
świata Narnii,
pełnego
bieli,
światła,
niebiańskiego puchu.
Łysica była
jak z bajki,
idealny spacer
na moją pochorobową
kondycję.
W życiu nie ma
przypadków,
i tak miało właśnie być
,
że stanęłam
na najwyższym szczycie
Gór Świętokrzyskich
nie wtedy,
kiedy chciałam,
ale wtedy,
gdy cały Wszechświat
postanowił mi w tym
pomóc.
Wokół Łysicy krążą
legendy…
Potwierdzam
– Łysica to magiczne miejsce –
wyprawa na nią
stała się dla mnie
legendą…
Opowieścią o
Bożym timingu,
który często nazywamy
przypadkiem…